Etykiety

Kulisy (4)

Tłumacz na inny język

czwartek, 11 lipca 2013

Część I

- Mmm jakie dobre…  Ty stary weź puść tę piosenkę, wpasuje się w klimat idealnie. – Nawet nie spostrzegłem kiedy wszyscy zaczęli kiwać się do rytmu. Połączenie trzydziestoletnich kolumn firmy Altus, wraz z wysokimi sufitami, sprawiało niewiarygodną wręcz, jak na takie warunki, jakość dźwięku.
     - Mistrzu! Buszka? – Niko wyciągnął do mnie rękę podśpiewując  „One love, one heart, Let's get together and feel all right”…
- Nie czekając długo, pewnie chwyciłem popielniczkę wraz z lolkiem
i wsłuchując się w słowa piosenki, zaciągnąłem się dość dobrze.  Na mej twarzy od razu zagościł uśmiech. Pociągnąłem jeszcze raz, delektując się, dymem, który ogarniał moje płuca, i podałem jointa dalej. 
- Idę po browar. Chce ktoś?  - zapytałem wstając - Piwko z zielonym się lubi. – rzuciłem uśmiechając się szeroko i czekałem na odpowiedź.  
- Ja poproszę! – odezwała się siedząca w rogu, tajemnicza jak dotąd dziewczyna. Miała długie, kasztanowe włosy, które delikatnie falując opadały jej na piersi wyeksponowane przez przyciasną bluzkę i zapięty do połowy, opinający sweterek. Ech, jestem jak każdy facet, tylko piersi i piersi w głowie. Nie była szczególnie ładna a do tego nie dało się nie zwrócić uwagi na jej nadzwyczaj szeroki, ale co gorsza metalowy uśmiech spowodowany aparatem na zębach.
- A ja cię poproszę wierszykiem!  - wyskoczył dumny z siebie Oskar, przyjmując pewną postawę i odchrząkając - Piwko, piwko, przynieś dziwko! – wyrecytował wręcz śpiewająco, oczekując na gromkie brawa.  Musiał jedynie zadowolić się krótkim,  nie powalającym na kolana śmiechem reszty.
- Świetnie, mistrzu! Pewnie myślałeś nad tym cały wieczór - odgryzłem się delikatnie i poszedłem do kuchni, a zaraz za mną ruszył Elwis. Nie było to złe mieszkanie jak na kamienicę. Trzy pokoje, łazienka i ubikacja, a wszystko to połączone razem wąskim korytarzykiem prowadzącym do jedynej denerwującej mnie tutaj rzeczy - malutkiej kuchni. Ciasno tam było dwóm osobom, a o stoliku i czymś do siedzenia można było tylko pomarzyć. Faktycznie, w mieszkaniu może trochę mniej miejsca niż w domu, ale z opowiadań Januarego podobno wcisnęli tutaj koło pięćdziesięciu ludzi.
- Co tam? Może jakąś wódeczkę? – zapytał January przyrządzający w kuchni swoje popisowe drinki z Żubrówki i Sprite’a uwieńczone plasterkiem cytryny.
- Nie, dzięki – odpowiedzieliśmy z Elwisem wspólnie – wpadliśmy tylko po piwko i wracamy do Ciebie do pokoju – przecisnąłem się w stronę lodówki. Była ona w strasznym stanie. Ciągle zbierała się w niej  woda, a do tego jeszcze ten zapach.
- Chyba coś się zepsuło w tej lodówce… czujesz jak wali?
- Pewnie jeszcze coś tego kolesia, co mieszkał tu w tamtym roku… Spoko ogarnie się to. – pocieszył January, gładząc się po delikatnym dwudniowym zaroście. – jak wam się impreza podoba?
- Zajebiście jest! – rzucił entuzjastycznie Elwis. – A palenie pierwsza klasa, dawno takiego nie paliłem.
- To opowiedz mu, jaki tutaj był sajgon, gdy było prawie sześćdziesiąt osób. – rzuciłem, delikatnie podekscytowany nadchodzącą opowieścią – Słyszałem, że wesoło było.
- O stary! To była masakra! – zaśmiał się January - Alkohol lał się strumieniami, jak na takie imprezy przystało, a piliśmy chyba wszystko, co się dało. Do tego, wiesz, muzyka na pół kamienicy albo i lepiej.
Zaśmialiśmy się z Elwisem wymieniając spojrzenia i słuchaliśmy dalej.
- Ale wszystko spoko, tylko nie dość, że i tak ciężko było przejść to jeszcze co kawałek jakaś nowo poznana parka chwaliła się umiejętnościami z języka francuskiego. Pod koniec, co najlepsze, kilku facetów zmęczonych alkoholem było tak leniwych, że…
- To mnie rozwaliło najbardziej! Hahaha! Słuchaj uważnie! – rzuciłem do Elwisa
- A więc byli tak leniwi, że – kontynuował January, popijając stworzona przez siebie ambrozje alkoholową - zamówili sobie laskę do towarzystwa, która miała za zadanie polewać im wódkę i donosić przekąski, ubrana jedynie w najmniejszy chyba jaki znaleźli fartuszek.
- Aa, pieprzysz! Poważnie? Masakra… - z niedowierzaniem popatrzył mój kumpel – I co dalej?
- No, i ogarnij to stary, że jedynym problemem było, że zapomnieliśmy się ewakuować przed ciszą nocną, co nieodzownie łączyło się z wizytą policji. Chociaż nie powiem, bo wyszli na tym dobrze jedynie ci, którzy byli na zewnątrz na fajce.
I suki się ich pytają o imprezę, nie? A ci do nich bez jakichkolwiek skrupułów „Panowie! Jaka impreza? O czym mówicie?” Hahaha, czaisz? I tyle ich widziano. – Gospodarz skończył opowiadać akcentując wszystko gromkim śmiechem.
- Niezła historia, prawda? To nie to co imprezy u nas na wsi… - podsumowałem.
- Faktycznie jakaś miazga, - wykrztusił przez śmiech Michał – Już mi się tu podoba!
- To jeszcze nie wszystko , zobaczysz jaka szalona noc nas czeka. – Odparłem zachęcająco – a teraz chodź, spalimy po buszku.  – Poszliśmy w stronę pokoju rozkoszować się dalej tym, co w tym momencie sprawiało nam największa przyjemność.
- haha, pamiętam  - zacząłem opowieść – jak pierwszy raz przyjechałem tutaj mieszkać.  Pierwsze spotkanie z Januarym to było mistrzostwo świata.  Siedzę sobie w pokoju, Zadowolony, że już się całkiem rozpakowałem, śmieję coś z Radem a tu wpada do pokoju jakiś koleś. –
Wrażenie wizualne zrobił dość dobre. Wysoki, chudy facet, mający na oko 27 lat. Czarnowłosy, ze smukłą twarzą porośniętą dwudniowym zarostem. Ubrany schludnie  w ciemne jeansy i jasną rozsuwana bluzę z akcentami rasta, dopasowaną do niego idealnie. Nie to, jednak, mnie do niego przekonało. Największe wrażenie wywarł na mnie swoimi pierwszymi słowami.
            – No i słuchaj gość bez żadnego „cześć” ani nic z tych rzeczy, zmierzył mnie wzrokiem, a miałem wtedy na sobie koszulkę z Bobem Marleyem. I wyszedł do mnie z tekstem
- „Fajna koszulka! Palisz?”
- Więc odpowiadam mu, że się zdarza, że okazjonalnie, czasem. Wiesz, nie chciałem mu się przyznawać do tego, że palę dość często. Różnie bywa, nie każdy musi to respektować, a podpadać komuś w pierwszy dzień z kim będzie się mieszkało przynajmniej rok to też nieprzyjemna sprawa.  Ale to go wcale nie zniechęciło przed zaproponowaniem mi czegoś ze swoich zapasów.
-  „To chodź!”.
- I tak właśnie zaczęła się nasza znajomość . Od Buszka – uśmiechnąłem się do Elwisa – chodź stary na jednego, bo zaraz będziemy się zmywać do Krzysztoforów. 
- Kurwa, stary! – odrzekł w końcu mój przyjaciel – Dlaczego ty masz tutaj tak zajebiście? Ja tylko siedzę w tych pieprzonych Ropczycach, a tam się kompletnie nic nie dzieje…
- Aa koleś, pierdolisz mi tutaj głupoty! Kraków jak Kraków. Mieszkam tutaj, ale to o niczym nie świadczy. Liczą się ludzie, z którymi jesteś, a nie gdzie jesteś bez nich … - Starałem się poprawić mu nastrój – fakt faktem, chodzę co chwilę upalony, ale sam mnie przecież dobrze znasz. Typem klubowicza nie jestem, do tego leń jak cholera…   Jednym słowem nuda, stary nuda.
- A wiesz co więcej Ci powiem – zatrzymaliśmy się na korytarzu, a ja  ciągnąłem moją małą improwizację dalej – tak naprawdę  to tęsknie za Ropczycami. Tęsknię za naszą paczką, w której czułem się jak w rodzinie. Tam nie było powodów, żeby udawać kogoś innego, żeby się czegoś wstydzić, albo co gorsze, zamykać w sobie. Tutaj niestety tak jest. Nie możesz się za bardzo przed ludźmi otworzyć, bo nigdy nie wiesz jak zareagują. Czasami stary to jest straszna lipa. Idziesz na imprezę i dopóki nie walniesz sobie jednego piwka, góra pięciu, to nie ma o czym gadać…
- Przecież ty kurwa jesteś taki zajebisty! Zarywasz milion lasek, wszyscy Cię kochają i padają Ci do stóp. A mało tego, jeszcze przez swoją zajebistość narzekasz na Kraków. Weź się kurwa ogarnij może czasem, co?! – skarcił mnie, choć musiałem mu przyznać odrobinę racji. Miałem w życiu praktycznie wszystko, co bym chciał a i tak umiałem tylko narzekać. Raz pewna dziewczyna powiedziała mi, że sam sobie utrudniam życie. Wtedy się z tego śmiałem ale teraz, z każdym dniem uświadamiałem sobie że miała racje. Człowiek za wszelką cenę stara się, żeby jego życie było sielankowe, bajkowe a gdy faktycznie udaje mu się takie mieć to sam rzuca sobie kłody pod nogi. A to wszystko po co? Żeby mieć się czym zamartwiać, na co skarżyć i narzekać.  Żeby mieć czym żyć…
- Elwis kurwa, nie zaczynaj znowu. Nie mam ochoty się z Toba kłócić, jaki to ja nie jestem zajebisty. Jestem, jaki jestem, i mi z tym jest kurwa dobrze!– wyrzuciłem z siebie zdenerwowany, lecz zaraz odparłem już normalnym, miłym głosem - A teraz choć napijemy się wódki, bo nas wołają. Może January opowie jeszcze coś ciekawego… - weszliśmy do pokoju.
Widać, nie próżnowali gdy nas nie było.  Faktycznie, czuło się ten charakterystyczny, przyjemny zapach w całym mieszkaniu, ale nie pomyślałbym, że spalili tego aż tyle. Zawsze marzyłem żeby się zjarać w aucie z zasuniętymi szybami, tak, ażeby z zewnątrz nie było nic widać tylko dym. Oni właśnie dali mi próbkę mojego marzenia, tylko, że w pokoju, a nie w jakimś samochodzie. Chmura była taka, że bezproblemowo zawiesiłby w powietrzu siekierę, jakieś małe grabki, a nawet gdyby się postarał to ciężki płaszcz skórzany. Nie myliłem się co do Januarego i jego opowieści. Tym razem z festiwalu reggae w Ostródzie. Ściągnąłem dużego bucha i podałem resztę kumplowi.
- Masz, do końca! Może Cię jebnie trochę, to się rozluźnisz i ci przejdzie ta chandra! – zaśmiałem się do niego już nie ze zwykłym, lecz błogim uśmiechem – I słuchaj – przykazałem – słuchaj muzyki i głosów…
W tle było słychać opowiadanie Januarego i częste wybuchy śmiechu, jednak ja już czułem się dobrze upalony. Jeszcze jeden buch i jak to kumpel mówi zaliczyłbym zwalicę, czyli najnormalniejszego w świecie zgona.
- Mówię wam! Zajebista sprawa! W nocy koncerty na różnych scenach, a w dzień grill, browarek, muzyka w tle. Jeszcze jak udała się pogoda to pomyśl, kąpiesz się w jeziorze, ze sceny leci Ci dobra muza. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie świetna sprawa… - dało się słyszeć wychwalania Januarego i wtrącenia Baśki, jednak w tym stanie już dla mnie niezrozumiałe.
To jednak było nieważne. W moich myślach królowała tylko ona. Ta, której poświeciłem całego siebie, aby w najlepszym momencie mojego życia przeżyć takie rozczarowanie. Aby w takiej właśnie chwili stracić to, co kochałem najbardziej.
- Później graliśmy rozgrywki w piłkę i nie mogliśmy ulepić żadnej jedenastki, więc z kompletnie obcych ludzi, którzy wcześniej się nie znali stworzyliśmy drużynę. – kontynuował swoją opowieść January z, o dziwo, strasznie zaabsorbowanym audytorium – ale to nie wszystko! Kojarzycie Pablo Pavo z Vavamuffin? Graliśmy właśnie z nimi mecz, de facto, bardzo ciężki, ale przed nim śmiałem się do chłopaków, że chciałbym gościa skosić. Co jak się później okazało, zrobiłem w ostatnich minutach meczu. A jak gość później do mnie wyskoczył. Coś tam „kurwa, co jest!” z takim żalem. – opowiadał dumnie, nakręcając się z każdym wybuchem śmiechu jego słuchaczy. – ale na szczęście zaraz  mu przeszło… - nie słuchałem dalej. Znałem już tę historię.
Rozłożyłem się wygodnie w fotelu i odłączyłem się od zewnętrznego towarzystwa. Zielone w połączeniu z wódką i piwem zrobiło swoje. Odpłynąłem w swoich myślach o niej.  Ten dzisiejszy sms, co on mógł znaczyć? Czego ona może ode mnie chcieć? Nie rozmawialiśmy ze sobą przez rok czasu, a tu nagle zaproponowała spotkanie. Dziwne…  Bardzo dziwne… 

4 komentarze:

  1. ciekawy blog ;) naprawdę. czekam na następną część !

    OdpowiedzUsuń
  2. "Tęsknię za naszą paczką, w której czułem się jak w rodzinie. Tam nie było powodów, żeby udawać kogoś innego, żeby się czegoś wstydzić, albo co gorsze, zamykać w sobie. Tutaj niestety tak jest. Nie możesz się za bardzo przed ludźmi otworzyć, bo nigdy nie wiesz jak zareagują. Czasami stary to jest straszna lipa. Idziesz na imprezę i dopóki nie walniesz sobie jednego piwka, góra pięciu, to nie ma o czym gadać…"

    Nie pozwólmy, aby takie paczki się rozwaliły, przez to, że rozeszliśmy się każdy w inną stronę. Bo studia, bo rodzina, bo praca. To są jedne z najcenniejszych wspomnieć i niekoniecznie wspomnieniami muszą pozostać.
    Trafiło do mnie, pisz dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! :)
    Blogów takich, jak Twój jest bardzo mało. Pod falą wampirów, duchów, czy wilkołaków realistyczne opowiadania straciły bardzo wielu czytelników, ale wcale mnie to nie dziwi. Sama mam uraz do powieści osadzonych w Polsce (miasta, imiona), zdecydowanie lepiej czyta mi się książki fantastyczne, które wydają się mi ciekawsze.
    Czytając ten rozdział byłam pozytywnie zaskoczona! :) Dobrze, że są jeszcze osoby, które mogą tak fajnie wyrażać siebie poprzez pisanie. Historia Max'a zapowiada się interesująco i z chęcią będę zaglądać tutaj częściej.
    Pozdrawiam,
    pepsi light

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne i zgadzam się z poprzednim kom. :*
    Dawno już nie czytałam takich blogów ! ;D
    Polecam dać szablon, bo to bardzo przyciąga czytelnika ;D

    Również zapraszam do siebie ! http://third-timee.blogspot.com/
    Zależy mi na Twojej ocenie ! :)

    OdpowiedzUsuń